Prowadzę zajęcia ze studentami niestacjonarnymi. Grupa fajna, więc pozwalam sobie na nieco bardziej humorystczny ton niż zwykle. Chwytają wszystko w lot, coś tam dorzucą od siebie i co chwila wybuchają śmiechem. Jest wesoło i przyjemnie. W pewnej chwili z sali obok dobiega nas wybuch… salwa… ryk śmiechu. Patrzymy na siebie skonsternowani. Wtem w drzwiach ukazuje się głowa Slawusa z pytaniem:
– Nieźle, co?
Teraz patrzymy to na siebie, to na Slawusa wręcz ogłupiali. Chyba poczuł się winny stanem, w który nas wprowadził, bo wyjaśnił:
– Pozazdrościliśmy wam.