Kaj, robiąc podest w domku na działce, potknął się, upadł na plecy i w efekcie ma pęknięte dwa żebra.
Młodszy Siostrzeniec podszedł do wydarzenia pragmatycznie i oszacował, na jakie odszkodowanie Kaj może liczyć. Dodatkowo zauważył:
– Wujek, ale trochę skiepściłeś sprawę! Mogłeś zagryźć wargi, dowlec się do zakładu i tam paść gdzieś w przejściu. Wtedy to byś zgarnął pieniądze! Co tam podest! Nowy domek byś sobie postawił… i to jaki!
– Za wypadek w zakładzie wyrzuciliby mnie z roboty.
– I co z tego! Odszedłbyś z klasą i kasą!
– No, tak! A ja miałabym kasę i bezrobotnego męża inwalidę – zauważyłam.
– Kochanie, to jest zasada zrównoważonego piękna. Otóż piękna nie może być za dużo! Albo masz pięknego męża, albo piękny domek.
Młodszy Siostrzeniec nie daje za wygraną:
– Wujek, ty może jeszcze spróbuj wywinąć jakiegoś orła w pracy. Parę zgrabnych upadków i żyłbyś jak król.
– Też myślałem, żeby jakoś na tym zarobić… może dam ogłoszenie: „Podesty robię, żebra łamię”.
Po czym mąż rozgonił towarzystwo, bo okazało się, że śmiech z pękniętymi żebrami wcale nie jest śmieszny.